6 listopada rozpoczął się w Grecji 48-godzinny strajk i fala demonstracji przeciwko projektowi kolejnej rundy cięć, nad którym parlament w Atenach głosować ma 7 listopada wieczorem. Sytuacja wokół greckiego kryzysu zadłużeniowego nadal się zatem komplikuje.
Inicjatorami strajku i demonstracji są związki zawodowe pracowników sektora publicznego i prywatnego. W całej Grecji przestała działać komunikacja publiczna, zamknięto urzędy, szkoły, banki i sklepy, a szpitale przyjmują pacjentów tylko w trybie ostrego dyżuru.
Projekt cięć, który rząd przedłożył greckiemu parlamentowi, zakłada oszczędności na poziomie 13,5 miliarda euro. Przyjęcie tego projektu jest warunkiem przekazania Grecji kolejnej transzy kredytów z Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Tym razem Ateny otrzymać mają 31,5 miliarda euro. W ramach proponowanych przez rząd Antonisa Samarasa cięć obniżone mają zostać wynagrodzenia i świadczenia socjalne, a część pracowników sektora publicznego - zwolniona.
Tymczasem wielu Greków nie chce zaakceptować kolejnej rundy zaciskania pasa. Uważają bowiem wprowadzone po wybuchu kryzysu zadłużeniowego reformy finansów publicznych za przyczynę recesji, spadku dochodów, wzrostu bezrobocia oraz ogólnospołecznego pesymizmu.