W dniu 25 października czasu lokalnego, w końcu zakończyła się trwająca trzy tygodnie farsa polityczna w amerykańskim stylu. Republikański kongresman Mike Johnson otrzymał 220 głosów i został wybrany na nowego spikera Izby Reprezentantów w Stanach Zjednoczonych.
Johnson został nazwany przez media "najbardziej niedoświadczonym spikerem Izby Reprezentantów w Stanach Zjednoczonych od ponad 140 lat", co oznacza, że będzie poddany naciskowi wszystkich frakcji, które będą chciały wywierać na niego wpływ, aby realizować swoje cele. Oznacza to również, że farsa wyboru spikera Izby Reprezentantów w USA jeszcze się nie skończyła, a wielki dramat prawdopodobnie dopiero się zaczął.
Przez długi czas niektóre głęboko zakorzenione problemy w Stanach Zjednoczonych były pokryte aurą tak zwanej "demokratycznej polityki", ale tym razem zainscenizowano bezprecedensową farsę odwołania i wyboru spikera Izby Reprezentantów.
Projekt amerykańskiej demokracji jest idealistyczny, jednak w rzeczywistości wygląda to tak, że wielu prawodawców działa we własnym egoistycznym interesie i lekceważy interesy partyjne oraz narodowe.
W "farsie" odwołania i wyboru spikera Izby Reprezentantów, skrajny indywidualizm był bardzo widoczny, ale amerykański system polityczny na to nie zareagował. Według niedawnego sondażu opublikowanego przez Reutersa i Ipsos, dwie trzecie Amerykanów uważa, że politycy z obu amerykańskich partii wykazują zbyt dużą obsesję, które skoncentrowana jest na walkach między partiami i w związku z tym nie wykonują należycie swoich obowiązków. Według artykułu opublikowanego niedawno na stronie internetowej New York Timesa, w 1994 roku tylko 6 procent Amerykanów miało negatywną opinię w stosunku do obu partii politycznych, a obecnie odsetek ten osiągnął 28 procent.
Jako przedstawiciele jedynego supermocarstwa na świecie, amerykańscy politycy powinni posiadać największą zdolność do pomocy swojemu krajowi w rozwiązywaniu problemów, ale teraz wyróżniają się największą zdolnością do tworzenia i wywoływania problemów. (Z.H.)