Chociaż Chiny nie są krajem chrześcijańskim, a Boże Narodzenie nie jest tu okresem wolnym od pracy, myliłby się ten, kto by sądził, że nie widać tutaj śladów tych świąt. „Ślady" to wręcz mało powiedziane, gdyż w największych chińskich metropoliach Boże Narodzenie jest w przestrzeni publicznej obecne w niemal takiej samej skali jak w Europie czy Ameryce.
Już pod koniec listopada na ulicach pojawiają się choinki, postaci rubasznych Mikołajów i reniferów, a także liczne światełka i ozdoby. Bożonarodzeniowe dekoracje stają się na ponad miesiąc nieodłącznym elementem wystroju wielu restauracji, sklepów i centrów handlowych. Zakup choinki, bombek, lampek czy innych bożonarodzeniowych akcesoriów nie stanowi najmniejszego problemu. Hotele, restauracje i wspomniane centra handlowe prześcigają się w ofertach świątecznych kolacji, imprez i promocji.
Cudzoziemcy pochodzący z krajów Zachodu, a więc tradycyjnie obchodzący Boże Narodzenie, mogą zatem świętować nie gorzej niż w rodzinnych stronach. Świętują też Chińczycy, choć dla nich – za wyjątkiem stosunkowo niewielkiej grupy miejscowych chrześcijan – Boże Narodzenie nie ma wymiaru religijnego. Można się zresztą zastanawiać, na ile istotny jest on jeszcze na Zachodzie. Czy zajęci dekorowaniem choinek, kupowaniem prezentów i przygotowaniem wigilijnych uczt Europejczycy rozważają w ogóle pierwotny sens tych świąt? To oczywiście temat na wielką dyskusję, w której na pewno pojawiłoby się mnóstwo argumentów na poparcie każdej dowolnej tezy. Ja chciałbym się jednak zastanowić nad czymś innym...
Czy tak wyraźna obecność Bożego Narodzenia w Chinach, choćby tylko w warstwie estetycznej czy wizualnej, nie świadczy czasem o asymetrii procesu, który zwykliśmy określać mianem „globalizacji"? Nie chodzi mi przy tym o globalizację gospodarczą, choć i ona ma z tymi procesami ścisły związek i zapewne jest ich podstawowym źródłem. W tym wypadku istotniejsza wydaje się jednak globalizacja kulturowa – wielka wymiana wzorców, wartości, postaw, upodobań, zwyczajów. Kurczące się rozmiary świata, rozwój środków komunikacji i poszerzająca się wiedza mieszkańców różnych części świata o sobie nawzajem z pewnością tworzą świetne warunki dla mieszania się kultur i transferu kulturowych wzorców.
Problem w tym, że proces ten wygląda – póki co – na wybitnie jednostronny. Mamy do czynienia raczej z inwazją pewnych wzorców kulturowych niż ich wymianą. Na przykładzie relacji kulturowych między Chinami a Zachodem widać to bardzo wyraźnie.
Tak jak bowiem w Chinach wyraźnie obecne są zachodnie święta: Boże Narodzenie, Halloween czy Walentynki, tak w krajach Zachodu trudno dostrzec obchody, choćby i powierzchowne, tradycyjnych chińskich świąt, czy jakichkolwiek nie zachodnich świąt w ogóle. Jak wielu Europejczyków zdaje sobie bowiem w ogóle sprawę z tego, kiedy Chińczycy celebrują nadejście Nowego Roku według kalendarza księżycowego? A jest to – warto pamiętać – święto odpowiadające w tej kulturze swoją rangą i znaczeniem zachodniemu Bożemu Narodzeniu.
Gdyby istniała symetria w przepływie wzorców kulturowych, w Europie (przynajmniej w dużych miastach) prawie każdy wiedziałby, kiedy obchodzone jest Święto Wiosny, bo tak nazywany jest tradycyjny chiński Nowy Rok. Paryż, Londyn, Berlin czy Warszawa byłyby przez miesiąc obwieszone czerwonymi lampionami, wielkimi znakami „fu" oznaczającymi „szczęście", a także wizerunkami zwierzęcia będącego patronem danego roku. Chińczycy będą wkrótce obchodzić nadejście Roku Królika, a więc należałoby się spodziewać milionów wyobrażeń tego uroczego zwierzęcia zdobiących ulice europejskich miast. Co trzeci mieszkaniec każdej z europejskich stolic oklejałby zaś drzwi swojego mieszkania tradycyjnymi noworocznymi hasłami przynoszącymi pomyślność wypisanymi nad czerwonych wstęgach.
Oczywiście niczego takiego nigdy w europejskich miastach, poza ich dzielnicami zamieszkanymi przez chińskich imigrantów, nie było. Nie sądzę też, aby z okazji nadejścia Roku Królika się pojawiło. Przy tym cały czas mówię, co warto podkreślić, wyłącznie o warstwie wizualnej, bez próby głębszego wniknięcia w symbolikę związaną ze Świętem Wiosny czy naśladowania innych niż dekoracyjne zwyczajów.
Nie wspomnę tu nawet o innych, ważnych dla Chińczyków tradycyjnych świętach, jak choćby Święto Środka Jesieni czy Święto Smoczych Łodzi. Czy ktokolwiek, poza wąskim gronem sinologów i osób zainteresowanych z różnych względów Chinami, w ogóle o nich słyszał? A jeśli nawet coś słyszał, czy przyszło by mu do głowy naśladować związane z tymi świętami zwyczaje? Choćby posyłać przyjaciołom i znajomym ciasteczka księżycowe z okazji Święta Środka Jesieni? Nie sądzę... Tak ja nie sądzę, aby ktokolwiek (poza imigrantami) obchodził w Europie Ramadan, Divali czy Holi, nawet bez przeżywania i rozumienia ich religijnego sensu.
Jest zatem globalizacja wzorców kulturowych bardzo jednostronna. Ludzi Zachodu oczywiście bardzo cieszy, gdy przez cały grudzień chodzą ulicami Pekinu lub Szanghaju oglądając wokół siebie rozświetlone choinki, uśmiechnięte buźki pucułowatych Mikołajów, a w sklepach słuchając świątecznych piosenek. Nawet jeśli nie są to kolędy, ale piosenki właśnie, szczególnie te bardziej irytujące, w rodzaju Mariah Carey wyjącej niemiłosiernie „All I want for Christmas is you". Nikt się jednak nie zastanawia nad sztucznością tych zjawisk, a przynajmniej ich asymetrycznością.
Nie wiem, czy jest to pozostałość kolonializmu, czy może efekt jakiejś szczególnej atrakcyjności kultury Zachodu. Może ta atrakcyjność jest pochodną sukcesu ekonomicznego Europy i Ameryki Północnej... Tak czy inaczej, asymetria ta jest faktem. Nie będę wzywać to obalania choinek ustawionych na pekińskich ulicach – niektóre wyglądają całkiem ładnie. Nie będę też apelować o ustawienie w styczniu królika w każdym oknie wystawowym Paryża. Może jednak warto poświęcić chwilę na refleksję, aby nie uważać zjawisk de facto zdumiewających za naturalne i oczywiste.