Komentarz: "Karta tybetańska" amerykańskich polityków nie ma żadnego znaczenia
Widząc zbliżające się zakończenie kadencji prezydenta USA Donalda Trumpa, niektórzy amerykańscy politycy z dużymi wysiłkami grają tak zwanymi "chińskimi kartami".
Przywódca USA popisał ostatnio ustawę dotyczącą Tybetu, a niektórzy amerykańscy politycy ponownie wyrażają opinie o kwestii tybetańskiej. Pod pretekstem praw człowieka i wolności wyznania, krytykują oni rozwój społeczeństwa Tybetu oraz chińską politykę etniczną i religijną, równocześnie ingerują w normalny porządek systemu reinkarnacji buddyzmu tybetańskiego. Ich celem jest wspierania separatystycznych sił "niepodległości tybetańskiej", które chcą zniszczyć dobrobyt i stabilność Tybetu. Przyniesie to trudności dla nowej administarcji USA. Ich złe intencje są jasne dla świata.
Kwestia tybetańska nie jest kwestią etniczną, religijną czy praw człowieka, lecz zasadniczą kwestią dotyczącą suwerenności i integralności terytorialnej Chin. Amerykańska ustawa dotycząca Tybetu poważnie ingeruje w wewnętrzne sprawy Chin, narusza prawo międzynarodowe i podstawowe normy stosunków międzynarodowych.
Od pomocy CIA w ucieczce Dalajlamy w latach 50. ubiegłego wieku do długoterminowego finansowania Dalajlamy przez polityków USA oraz opracowania ustawy dotyczącej Tybetu, USA w różny sposób ingerują w sprawy Tybetu w celu przekształcenia "problem Tybetu" w kartę umożliwiającą prowadzenie represji względem Chin.
Przy silnym poparciu rządu centralnego, rozwój Tybetu wszedł w najlepszy okres w historii. W ciągu ostatnich ponad 20 lat roczne tempo wzrostu PKB Tybetu wyniosło ponad 10%. Liczba ludności wzrosła z 1,228 mln w 1959 r. do 3,438 mln w 2018 r., z czego ponad 90% należy do tybetańskiej grupy etnicznej, zaś średnia długość życia wzrosła do 70,6 lat. Do 2020 r. wszystkie powiaty Tybetu wyszły z ubóstwa. Jest oczywiste, że dzięki dobrobytu i stabilności Tybetu nie ma miejsca dla sił separatystycznych.