Biały Dom odmówił odpowiedzi na pytanie, czy Stany Zjednoczone podejmą dalsze działania wojskowe przeciwko prezydentowi Syrii, Baszszarowi al-Asadowi, po czwartkowym nalocie amerykańskiego lotnictwa na syryjskie bazy.

Sekretarz prasowy Białego Domu, Sean Spicer, powiedział w piątek w Palm Beach na Florydzie, że atak rakietowy, pierwszy bezpośredni atak USA na syryjski rząd od początku trwającego już sześć lat kryzysu w Syrii, był "decydujący, uzasadniony i proporcjonalny".

"Myślę, że został wysłany bardzo silny sygnał nie tylko do Syrii, ale całego świata", powiedział Spicer, dodając, że rząd syryjski musi przestrzegać porozumienia z 2013 r. o zniszczeniu zapasów broni chemicznej.

Minister spraw zagranicznych Syrii Walid al-Moallem zaprzeczył w czwartek, jakoby atak chemiczny został przeprowadzony przez stronę rządową, wyjaśniając, że incydent był wynikiem rządowego nalotu na opanowane przez rebeliantów miasto w prowincji Idlib. W trakcie nalotu uderzono w należący do rebeliantów skład broni, w którym znajdowały się materiały chemiczne. Minister oświadczył, że wojska syryjskie nie mają już broni chemicznej.