Kiedy w połowie 2014 r. pisałam esej pt. „Is China on the wrong path of the U.S. agricultural development in the 21st century" dla amerykańskiej publikacji „Chinese Civilization in the 21st Century" (Nova Publishers, 2015), byłam bardzo zaniepokojona pojawieniem się w Chinach negatywnych zjawisk, które tradycyjnie towarzyszą procesowi uprzemysławiania rolnictwa, a w szczególności hodowli zwierząt na modłę amerykańską. Symbolem tego procesu stało się osławione przejęcie w 2013 r. przez chińską firmę Shuanghui International amerykańskiego giganta w tej branży, firmy Smithfield za zawrotną kwotę 7,1 miliarda USD, co do dziś pozostaje największą inwestycją chińską w Stanach. Uprzemysłowienie hodowli zwierząt bowiem, poza kwestiami natury czysto etycznej związanymi z okrucieństwem takiego chowu, niesie ze sobą bardzo poważne zagrożenia także dla ludzi i ich środowiska, a jednocześnie jest dalece wątpliwe ekonomicznie.
W moim eseju, w oparciu o konkretne dane liczbowe, wykazałam jak uprzemysłowienie rolnictwa w USA powoduje bardzo konkretne problemy ekonomiczne, społeczne oraz ekologiczne. Jedną z głównych negatywnych konsekwencji rolnictwa przemysłowego, w tym właśnie hodowli przemysłowej, jest ogromne zanieczyszczenie zasobów wodnych i ich znaczne marnotrawienie. W skali światowej, podczas gdy bezpośrednie spożycie wody przez domostwa reprezentuje jedynie 10 proc., rolnictwo pochłania aż 70 proc. zasobów wody. Szczególnie wodochłonna jest hodowla zwierząt. Wyprodukowanie 1 kg wołowiny wymaga aż 15 500 litrów wody, 1 kg wieprzowiny – prawie 6 000 litrów, kurczaka – 4 000 litrów. Dla porównania dla wyprodukowania tradycyjnych w Chinach soi i ryżu potrzebne jest już o wiele mniej, bo odpowiednio 2 300 i 3 000 litrów. To dlatego też w Stanach Zjednoczonych, gdzie spożycie mięsa jest najwyższe w świecie (120 kg/osobę rocznie), najwyższy w świecie jest też roczny wskaźnik zużycia wody, który wynosi na osobę ponad 2 800 metrów sześciennych. Dla porównania w Chinach, gdzie z przyczyn kulturowych i historycznych spożywa się znacznie więcej warzyw i roślin strączkowych, a spożycie mięsa, pomimo znacznego wzrostu, nadal pozostaje o połowę niższe niż w USA (60 kg/osobę rocznie), konsekwentnie obserwuje się też o ponad połowę niższe zużycie wody. Jednocześnie uprzemysławianie hodowli zwierząt, z racji przerzucania przez hodowców i producentów ukrytych kosztów hodowli i produkcji na społeczeństwo, powoduje, iż ceny mięsa są sztucznie zaniżane, co dodatkowo wspomaga jego konsumpcję.
Szczególnie ma to miejsce w krajach w których w skutek uwarunkowań historycznych, dotychczas spożycie mięsa było ograniczone i jest utożsamiane z dobrobytem. Takimi krajami są zarówno Chiny jak i Polska. Tymczasem, jak zostało to udowodnione wielokrotnie w badaniach medycznych, zwiększone spożycie mięsa i innych produktów odzwierzęcych prowadzi w relatywnie krótkim czasie do wybuchu epidemii tzw. chorób cywilizacyjnych: otyłości, cukrzycy, chorób wieńcowych oraz raka. Kilka tygodni temu Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła, że nadmierne spożywanie mięsa w każdej postaci znacząco zwiększa ryzyko nowotworów. Nie przypadkiem więc, w miarę adaptowania zachodnich zwyczajów żywieniowych i wzrostu spożycia mięsa, w Chinach obserwuje się także przyrost zachorowalności na raka. Dlatego też tak bardzo ucieszyło mnie, gdy ostatnio usłyszałam niezwykle optymistyczną wiadomość: chiński rząd opublikował w tym roku nowe zalecenia dietetyczne dla obywateli oraz ogłosił plan zmniejszenia spożycia mięsa w kraju o 50 proc. do roku 2030. Postrzegam to niewątpliwie jako działanie długofalowe, stanowiące logiczną konsekwencję zobowiązania zmniejszania emisji gazów cieplarnianych podjętego przez ChRL na forum międzynarodowym podczas konferencji klimatycznej w Paryżu w 2015 r.
Należy podkreślić, iż oświadczenie chińskiego rządu spotkało się z aplauzem ze strony licznych aktywistów i naukowców, którzy są świadomi związku między konsumpcją mięsa a zagrożeniem dla klimatu. Winno też ucieszyć wszystkich tych, którzy zdają sobie sprawę ze znaczenia zdrowej diety dla organizmu. Wyznaczenie celu ilościowego jest bardzo ambitne i w mojej ocenie świadczy o dużej świadomości chińskiego rządu i jego poczuciu odpowiedzialności za zdrowie swoich obywateli i stan środowiska. De facto nieznany mi jest obecnie inny rząd, który by w tak jednoznaczny i otwarty sposób określił swoją strategię wobec kwestii spożycia mięsa, podając przy tym konkretny cel do realizacji. W krajach zachodnich, gdzie „mięsny problem" jest znany nie od dziś, a konsekwencje niezdrowej diety są widoczne gołym okiem w rosnących statystykach przedwczesnych śmierci, zadanie uświadomienia obywateli w tym względzie pozostawia się sektorowi pozarządowemu.
Tymczasem, jak pokazuje przykład bardzo skutecznej kampanii przeciwko paleniu papierosów w krajach Zachodu, jedynie zdecydowana postawa władzy i podejmowane przez nią konkretne kroki prawne oraz kampanie społeczne we współpracy z sektorem pozarządowym gwarantują osiągnięcie trwałych zmian w niekorzystnych postawach społecznych. Oznaki wzbierania się wegetariańskiej fali w Chinach zaczynają powoli być widoczne. Przykłady takie jak koncept Green Monday czyli Wegetariański Poniedziałek czy też rozwój sieci wegetariańskich sklepów Green Common lansowane przez chińską grupę społecznościową Green Monday (www.greenmonday.org) są bardzo budujące. W ciągu czterech lat, dzięki kampanii społecznej Green Monday, w Hong Kongu udało się przekonać 18 proc. mieszkańców do zmniejszenia ilości mięsa w ich diecie. Sushi [w jęz. chiń. „wegetarianizm" - przyp. red.] zaczyna być „IN". Wielokrotnie słyszałam, że kręgi rządzące w Chinach to ludzie o dobrym przygotowaniu naukowo-technicznym. Nie mają więc w zwyczaju dyskutować z faktami naukowymi, jak dzieje się to nieraz na zachodzie, gdzie zbyt często do władzy dochodzą prawnicy, dla których wszystko podlega sofistycznej debacie. Daje to nadzieję, że za tegorocznym oświadczeniem pójdą niebawem kolejne konkretne kroki.
Rząd chiński ma w swych rękach wiele narzędzi. Odpowiednia pro-ekologiczna polityka podatkowa, edukacyjna i społeczna to klucze do sukcesu. Lecz Chiny mają jeszcze i inne atuty: swą tradycyjną kulturę kulinarną w dużej mierze opartą na warzywach i tradycyjne religie takie jak buddyzm chan, które kładą nacisk na wegetarianizm. Chiny wreszcie mogą oprzeć się także na swej rozwijającej się nauce, która dzięki imponującemu budżetowi blisko 409 miliardów dolarów rocznie (drugim na świecie po USA) ma środki i kadry, by rozwijać nowoczesne technologie, łącznie z technologiami alternatywnej, „ekologicznie czystej" produkcji mięsa dla tych, którzy z mięsa po prostu nigdy nie zrezygnują. Metody takie już istnieją. Nie ma przyczyny, dla której Chiny nie mogłyby być w nich liderem.
Jestem głęboko przekonana, iż z racji swego rozmiaru, swej ogromnej kultury i tradycji filozoficzno-religijnej, współczesnego potencjału gospodarczego i naukowego, oraz paradoksalnie, z racji stojących przed krajem zagrożeń ekologicznych, to właśnie Chiny mają dziś potencjał przewodzenia światu w nowej ekologiczno-etycznej rewolucji. Jestem przekonana, że ta długo wyczekiwana „zielona rewolucja" nie przyjdzie, jak się uważa, z rozwiniętych krajów Zachodu. Tu zwykle rozbija się ona o partykularne interesy. Wyznaczony przez chiński rząd ambitny cel drastycznego ograniczenia spożycia mięsa to „pierwszy krok na drodze tysiąca mil". To znak, że chiński rząd jest w stanie przedłożyć interes społeczny nad partykularny interes producentów mięsa, choćby nawet tak dużych jak grupa Shuanghui International. To dowód, że władze chińskie posiadają wizję długofalową dla swego kraju, której zbyt często brakuje na Zachodzie, bo ograniczana jest myśleniem „od wyborów do wyborów". Dla Chin bycie liderem światowej Zielonej Ekonomii to jest 双赢–a win win situation – to sytuacja, w której każdy wygrywa. A za takim liderem pójdzie przecież każdy. (Autor: Agnieszka Couderq)