|
|
(GMT+08:00)
2005-03-31 14:50:16
|
|
"Ulica Towarowa"
CRI
Pozostaje zacytowanie jednego z piękniejszych wierszy poety, napisanego w roku 1929 i zatytułowanego po prostu - "Ulica Towarowa":
Tutaj wieczorem faceci grają na mandolinach i ręka wiatru porusza ufarbowane wstążeczki.[...] Anioły proletariackie, dziewczyny, wychodzą z fabryk, blondynki smukłe i smaczne, w oczach z ukrytym szafirem; jedzą pestki i piją wodę sodową niezgrabnie, pierś pokazując słońcu, piękną jak lirę. A kiedy wieczór znowu wyłoni się z mandolin, a księżyc, co był nad kinem, za elektrownią schowa, mgłami i alkoholem ulica Towarowa rośnie i boli.
Kira Gałczyńska, córka K.I. Gałczyńskiego, zarysowała jakieś odpryski dzieciństwa swojego ojca : brzydotę otaczającego go świata, brak serdeczności ze strony najbliższych, coś może i na kształt odtrąconych uczuć, przynajmniej ze strony rodziców. Potrzebę kochania przeniósł późniejszy poeta na swego młodszego brata Mietka - stał się jego opiekunem, przewodnikiem, mentorem, zastępował matkę, ojca; nazbyt wcześnie doroślał.
Można sobie według starego planu Warszawy odtworzyć przypuszczalne trasy, którymi mały Kostek biegał wczesnymi rankami do kolejarskiej szkoły na Chmielną pobierać pierwsze nauki w fachu ojca: Towarową, Prostą, Wronią, potem przez plac Kazimierza Wielkiego, koło hal targowych licowanych czerwoną cegłą - i Miedzianą albo Sienną do Żelaznej. To "gorsze" Śródmieście, od zachodu przytykające do robotniczej Woli, od północy do dzielnicy żydowskiej, od południa odgraniczone torami kolejowymi od Alej Jerozolimskich. Ciemne tunele ulic, wypełnione ubogą secesją czynszówek, małe sklepiki, kantory, biura, hoteliki, drobne zakłady przemysłowe; mroczne studnie podwórek z przypartymi do murów śmietnikami, rachityczne drzewka, zresztą prawie żadnej zieleni; dookoła zgiełk powszedniej, twardej, trudnej egzystencji, kamienice pęczniejące od ludzkiego natłoku, króry, latem zwłaszcza, falami dźwięków i zapachów wypełnia ulice i podwórka; nędza suteren.
Wojna, I wojna światowa ewakuacyjnym szlakiem wielu polskich rodzin sprowadza Gałczyńskich do Rosji. Wyjazd do Moskwy przyjął jako zdarzenie szczęśliwe. W chwili wyjazdu do Rosji Gałczyński ma lat dziewięć, w chwili powrotu czternaście. Przez cztery moskiewskie lata mieszkali w centrum, w Zamoskworzeczu. Kostek nad rzeką, pod mostem Kuznieckim, spędzał każdą wolną chwilę, zapatrzony w kopuły kremlowskich cerkwi. Nareszcie zaczęła się jego edukacja z prawdziwego zdarzenia: chodził do szkoły Komitetu Polskiego, założonej i kierowanej przez Władysława Giżyckiego, a po przeniesieniu do Warszawy noszącej jego imię, słynącej z wysokiego poziomu nauczenia. Wykładowcami w przeważającej większości były uniwersyteckie znakomitości, oderwane od swoich katedr przez wojnę.
Dwunastoletni Kostek odkrył świat książki - od Schopenhauera, romantyków rosyjskich po klasykę polską, grecką, niemiecką. Każdą wolną chwilę poświęcał lekturom. Nie interesował go sport, drużynowe rywalizacje, wspólne z kolegami zabawy, skautowskie obowiązki. Nie udzielał się w kółkach samokształceniowych, niezwykle popularnych w szkole, bo tak naprawdę szkoła go nie interesowała - nie był uczeniem ani szczególnie pilnym, ani wybitnym. Nauka miała mu służyć wyłączenie jako środek rozwijający widoczne już zainteresowania. Nie udzielał się społecznie, nie służył pomocą innym. Miał czas jedynie dla Mietka - nadal się nim opiekował, pomagał mu w lekcjach, zwłaszcza że brat uczył się rok niżej. Do tej samej klasy z Mietkiem chodził inny przyszły poeta - Jerzy Liebert. Wszyscy, którzy się z nim wówczas zetknęli, podkreślają, że wyróżniała go "inność": był po prostu doroślejszy od swoich rówieśników, dojrzalszy. W dyskusjach potrafił partnerować swoim profesorom.
|
|
|