1129文化波兰记者 |
„Michał Boym to taki Marco Polo, tyle, że o Polo wszyscy mówią, natomiast o Boymie nikt nie pamięta, to może być kwestia promocji lub raczej braku promocji. Marco Polo swoje historyjki częściowo zmyślał i ubarwiał, natomiast Boym miał podjeście bardziej naukowe, napisał pierwszą w Europie książkę o chińskiej medycynie, chińskich lekach i ziołach, opisywał też tutejsze rośliny, sporządzał mapy."
W 1631 roku 19-letni wówczas Boym wstąpił w Krakowie do zakonu jezuitów, został misjonarzem i ślubował dozgonną wierność papieżowi.
„Na początku studiowałem dziennikarstwo w Warszawie, przez 5 lat."
W 1643 roku 31-letni Boym przyjechał do Rzymu, aby otrzymać błogosławieństwo papieża Urbana VIII. Ponieważ znakomicie znał się na matematyce i biologii, Towarzystwo Jezusowe uznało, że nadaje się na misję do Chin. Dwa lata później Michał Boym dotarł do Guangdongu i pierwszy raz stanął na chińskiej ziemi.
„Poszedłem na staż do Polskiej Agencji Prasowej w której zawsze chciałem pracować. Chciałem być korespondentem zagranicznym, wybrałem Chiny. "
Boym, choć był misjonarzem, robił znacznie więcej niż tylko nawracanie na katolicyzm. Jego wielkiej erudycji i ogromnej ciekawości badawczej zawdzięczamy bezcenną spuściznę, którą po sobie pozostawił. Jako pierwszy polski korespondent pracujący w Kantonie, Andrzej Borowiak też robi znacznie więcej niż opracowywanie depesz.
„Głównie mówi się tu o gospodarce, brak jest informacji o chińskim społeczeństwie, o ludziach, ja staram się je przekazywać. Ludzie w Polsce wciąż myślą stereotypami o Chinach, jako czymś bardzo odległym, a Chiny są wielkie, są wielkości Europy, to jest jak inny świat. Różne są prowincje Chin, północ jest zupełnie inna niż południe, ludzie mają różne przyzwyczajenia, jedzą inne rzeczy, mówią innymi językami. O tym się w Polsce nie wie, ludzie myślą, że Chiny to jedno miejsce, jeden wielki Pekin. Ja chciałbym pokazać prawdziwe Chiny."
Polski dziennikarz wykorzystuje rozmaite źródła informacji, aby pokazać inne oblicze Chin. Czasem dowiaduje się czegoś od znajomych, czasem sam znajduje coś na mikroblogach, w telewizji lub gazecie. Bywa, że sam proponuje konkretne tematy, a czasem realizuje te zlecone przez centralę w Warszawie. Chodzi mu, jak sam deklaruje, o zainteresowanie Polaków Chinami.
„Zainteresowania Polaków Chinami mają związek ze schematami jakimi się myśli - jeden z nich jest taki, że Chińczycy pracują za miskę ryżu dziennie, tak już dawno nie jest, robotnik w fabryce w Guangdongu zarabia ponad 1000 zł miesięcznie, czyli nie aż tak dużo mniej niż w Polsce."
Aby być blisko życia zwykłych ludzi, Andrzej Borowiak wynajął na biuro pomieszczenie w Liwan - najstarszej dzielnicy Kantonu. W 10 minut może dotrzeć piechotą do wielu ważnych dla historii tego miasta miejsc. Kanton jest dla korespondenta PAP ważną inspiracją.
„Chiny są bardzo ważne teraz i interesujące. Uważam Kanton za miasto bardzo otwarte, bardziej niż inne miasta Chin. To także ważny punkt na mapie gospodarczej Chin, jest tu mnóstwo firm zagranicznych, więc dochodzi tu nie tylko do wymiany handlowej, ale też kulturowej i mentalnej. Dlatego uważam to miasto za idealne dla dziennikarza piszącego o Chinach. "
Borowiak widzi na własne oczy ślady błyskawicznego rozwoju z minionych kilku dekad. Widzi także problemy, które rozwój wykreował.
„Rozwój jest olbrzymi, jest widoczny na każdym kroku. Nowa dzielnica w Kantonie, której 15 lat temu nie było. Były tam pola ryżu i krowy, teraz jest tu centrum biznesowe, Warszawa nie ma takiego centrum i takich budynków. Ale widać też negatywne aspekty tego rozwoju takie jak zanieczyszczenia, np. Rzeka Perłowa nie pachnie najpiękniej, także powietrze jest tu dość ciężkie. Kanton jest olbrzymią metropolią, połowa ludzi przyjechała tu niedawno, 5-10-15 lat temu. Oczywiście oni mają nieco inną mentalność niż ci mieszkający tu od dawna, od pokoleń."
Polski dziennikarz zna już dobrze mandaryński, ale postanowił uczyć się jeszcze kantońskiego, aby lepiej zrozumieć ludzi, wśród których przyszło mu żyć. Kantoński jest wprawdzie trudny nawet dla wielu Chińczyków, ale Borowiak ma swoje sposoby.
„Kantońskiego próbowałem się uczyć, ale jest bardzo trudny, dużo trudniejszy niz mandaryński. Jest 9 tonów. Nauczyłem się tego tongue twister gogogogajgogogo, brzmi ładniej, lubię ten dzwięk, jest bardziej melodyjny. "
Andrzej Borowiak ma, jako dziennikarz, dobre kontakty wśród miejscowych kolegów po fachu. He Renyuan jest jednym z jego znajomych z kręgu kantońskich mediów.
„Jako że obaj pracujemy w mediach, często rozmawiamy. Dyskutujemy o kulturze, wydarzeniach bieżących itd. Uczę się od niego historii polskiej i europejskiej, ale również zachodniej kuchni. Ja mu wyjaśniam różnice między północą a południem Chin. Pojechaliśmy razem do Xiguan, aby poznać historię i kulturę tego miejsca."
Każdego roku do Kantonu przybywają tysiące ludzi, którzy próbują zintegrować się z lokalnym społeczeństwem i realizować swoje marzenia. Andrzej Borowiak jest jednym z nich. Również on ma swoje „chińskie marzenie".
„To jest związane na pewno z zarobkami, bo ma się podwoić chiński PKB i poziom życia. Chińczycy lubia pieniądze, oni chcą się wzbogacać, jeśli to się uda będą z tego powodu szczęśliwi, wtedy będzie możńa mówić o chińśkim śnie. Największy trud tej pracy to potrzeba tłumaczenia jak tu jest naprawdę. Chiny są zupełnie inne, Polacy nie do końca wiedzą jak Chiny wyglądają w związku z czym każde, nawet najmniejsze elementy historii trzeba im tłumaczyć. Im bardziej te informacje są zróżnicowane tym pełniejszy będzie obraz życia w Chinach i Polakom łatwiej będzie to zrozumieć."
W roku 1652 Michał Boym powrócił do Rzymu, aby przekazać papieżowi list od gasnącej dynastii Ming. Pobożny, oddany swojej misji i odważny katolicki misjonarz wybitnie przyczynił się do rozwoju wymiany kulturalnej między Chinami a Zachodem. Teraz, w roku 2013, Andrzej Borowiak stoi na tej samej ziemi, po której cztery stulecia temu stąpał Boym. I bardzo zależy mu na tym, aby w jakiś sposób kontynuować dzieło wielkiego rodaka.