P: To będzie wielkie wyzwanie dla chińskich czytelników, bo w Chinach nadawanie imion jest sprawą niezwykle dużej wagi! Zapytam zatem teraz Waszych chińskich przyjaciół, co ich skłoniło do podjęcia tej współpracy. Wydaje się, że reprezentujecie zupełnie inny styl muzyczny niż Dagadana...
Song Zhao: Kiedyś graliśmy w zespole Mongolskie Miasteczko, który łączył różne style. Jednego z naszych koncertów słuchali pracownicy Wydziału Kultury w polskiej ambasady w Chinach, którzy nas zapamiętali. Później spotkaliśmy ich w pewnym mongolskim barze – to oni zaprosili nas do wspólnego z Dagadaną występu w Chinach. Tak zaczęła się nasza współpraca.
P: Czy dzisiejszy występ był Waszym pierwszym wspólnym?
SZh: Nie. W ubiegłym roku mieliśmy okazję wspólnie wystąpić w polskiej ambasadzie w Pekinie z okazji imprezy „Warszawska Noc".
P: Czy ten mongolski bar, o którym wspomniałeś, znajduje się w Pekinie?
SZh: Tak, to było w Pekinie. Przypadkowo spotkaliśmy się, a potem oni od czasu do czasu oglądali różne nasze występy.
P: Tym razem współpracujecie zatem po raz drugi, czy tak?
SZh: Tak, a poza tym przez ostatnie pół roku utrzymywaliśmy kontakt majlowy. Im podoba się muzyka mongolska, a nam podoba się polska. Uważam, że Polacy są narodem obfitującym w historie, a także bardzo podobnym do Chińczyków, co widać szczególnie teraz, kiedy się już lepiej poznaliśmy. Dla nas ich muzyka jest zupełnie wyjątkowa, bo to nie tylko elementy folku, ale również włączanie wielu innych elementów, np. muzyki elektronicznej. Są fantastyczni, bardzo dobrze się wspólnie bawimy. Myślę, że niedługo będziemy mieli okazję wystąpić razem w Polsce albo Dagadana wkrótce powróci do Chin.
P: Czekamy zatem niecierpliwie na waszy kolejny koncert! Teraz pytanie do Dagadany. Za swój pierwszy album „Maleńka" dostaliście od razu Fryderyka. Jak się wtedy czuliście? Czy to była dla Was niespodzianka?
DV: Tak, to było dla nas wielkie zaskoczenie, bo była to nasza debiutancka płyta. Okazało się, że dostaliśmy dwie nominacje: jedną za debiut roku, a drugą za najlepszy album roku w kategorii „muzyka świata". Tuż przed ceremonią rozdania Fryderyków jeździliśmy z koncertami po Ukrainie. Bardzo spieszyliśmy się z powrotem z tej wielkiej trasy, aby zdążyć na galę. Nie wiedzieliśmy wówczas, czy dostaniemy Fryderyka... Oczywiście, bardzo tego chcieliśmy. Myśleliśmy, że dostaniemy raczej nagrodę za debiut roku, bo to była nasza pierwsza płyta. Wielkim zaskoczeniem i wielką radością okazało się dla nas to, że otrzymaliśmy Fryderyka w kategorii „muzyka świata". Kiedy wyszliśmy na scenę, byliśmy tak szczęśliwi i wzruszeni, że ciężko nam było przemawiać. To najważniejsza nagroda muzyczna w Polsce, która bardzo nam pomogła, gdyż wielu ludzi zaczęło rozpoznawać nasz zespół. Mam nadzieję, że po nagraniu naszej debiutanckiej płyty w Chinach będziemy mieli szansę dostać chińskiego „Fryderyka" w tej samej kategorii.
P: Skąd pomysł użycia tak nietypowych „instrumentów"? Zauważyłam, że korzystacie m.in. z wydających dźwięki zabawek – jakie są najdziwniejsze odgłosy wykorzystane w Waszych utworach?
DG: W muzyce nie ma niczego dziwnego, wszystko jest muzyką: uderzenia naszych serc, dźwięki wydawane przez zabawki dla dzieci, szmer ulicy, klaskanie, szelest, dźwięk gniecionej butelki… Wszystko jest muzyką, pytanie brzmi tylko: czy ją słyszysz. Stąd nasza wielka fascynacja nagrywaniem tych dźwięków i ich wykorzystywaniem, także podczas występów na żywo.
P: Oglądałam teledysk, w którym wykorzystujecie tradycyjne chińskie instrumenty muzyczne, np. hulusi, jak również zabawki dla dzieci. Co sądzicie o chińskich instrumentach muzycznych? Czy łatwo na nich grać?
DV: Jesteśmy zafascynowani chińską kulturą muzyczną, poczynając od pięknych melodii, aż po tradycyjne instrumentarium. Jest to jedno wielkie źródło niesamowitych inspiracji. Hulusi, na którym grałam, okazało się dla mnie dość proste w opanowaniu, co bardzo mnie ucieszyło. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że gdybym chciała zagrać na chińskim instrumencie strunowym, byłoby to dalece trudniejsze. Daga grała na bębenku, więc może opowiedzieć o swoich wrażeniach...
DG: Ja nie jestem bębniarzem, więc musiałam poszperać w swojej wyobraźni muzycznej, żeby zagrać na bębenku. Jesteśmy zafascynowani tym, że przyjechaliśmy tutaj dopiero po raz trzeci, a już mamy na przykład swojego ulubionego pana, który gra na erhu [tradycyjny chiński instrument – red.] w metrze. Nasi ukochani muzycy w Chinach to zarówno muzycy, którzy teraz tutaj z nami siedzą, jak i staruszek, który gra na erhu w metrze. Oni wszyscy są dla nas niesamowicie ważni. To są dla nas Chiny – Chiny, które są muzyką samą w sobie.