Donald Trump w środę ogłosił cła "na państwa całego świata". Jak sam tłumaczył, jest to "dzień wyzwolenia" Stanów Zjednoczonych oraz "dzień niepodległości ekonomicznej”. Republikanin podkreślił, że cła są "życzliwe i wzajemne". Jak poinformował Trump, minimalna stawka celna dla wszystkich państw wyniesie 10 proc. W przypadku UE będzie to 20 proc., a Chin - 34 proc.
Jak na to posunięcie reaguje Europa? Komisja Europejska ma przedstawić krajom członkowskim Wspólnoty listę produktów objętych ukierunkowanymi cłami, stanowiącymi odpowiedź na wcześniej nałożone taryfy celne Donalda Trumpa zwiększające opodatkowanie importu samochodów, stali i aluminium. To pierwszy etap handlowej wojny, w której Unia Europejska dołącza do Kanady i Chin przeciwko USA, i ma objąć towary o łącznej wartości 28 mld dolarów. Do środy, gdy odbędzie się głosowanie w tej sprawie, blok unijnych 27 państw będzie musiał wypracować jednolite stanowisko. Na liście produktów znajdą się amerykańskie mięso, płatki zbożowe, wino, drewno i odzież, a także guma do żucia, nić dentystyczna, odkurzacze i papier toaletowy. Jeżeli w środę Wspólnota zdecyduje o nałożeniu ceł na amerykańskie produkty, oznaczać to będzie dołączenie do wojny handlowej, którą rozpoczęły USA, a w której stronami są na razie Kanada i Chiny. Ekonomiści obawiają się eskalacji i globalnej recesji, która będzie mieć wpływ na miliardy konsumentów i gospodarki państw całego świata.
A jak ta sprawa wygląda z polskiej perspektywy? W czwartek na platformie X premier Donald Tusk napisał, że "Według wstępnej oceny nowe amerykańskie cła mogą zmniejszyć polski PKB o 0,4 proc., czyli w ostrożnym uproszczeniu straty przekroczą 10 miliardów złotych. Cios dotkliwy i przykry, bo od najbliższego sojusznika, ale go przetrzymamy. Nasza przyjaźń też musi przetrwać tę próbę”. Media wyliczają całe polskie branże, a nawet poszczególne fabryki, które mogą stracić na amerykańskich taryfach. Zarazem nie ulega wątpliwości, że wpis Tuska ma charakter polityczny. Polski premier odpowiada tym wszystkim z opozycji, którzy zarzucali mu, że odsuwa się od Ameryki, a nawet chce ją wypchnąć z Europy. Wskazuje na Donalda Trumpa jako na stronę agresywną, a na siebie i swój obóz jako na ludzi, którzy mimo wszystko są gotowi nadal o przyjaźń, o sojusz z USA dzielnie i z poświęceniem zabiegać. Jeszcze bardziej otwarcie polityczny komentarz poczynił szef MSZ Radosław Sikorski. Spytał jak wytłumaczyć to, że Unia Europejska została obciążona cłami przez Trumpa, a Rosja nie.
Być może przyjdzie czas na negocjacje dopiero teraz, Trump z jednej strony opisuje przełamanie ujemnego bilansu handlowego między innymi z Europą jako "wyzwolenie", ale też sugeruje gotowość siadania do stołu, chociaż z kim i do jakiego stopnia, nie wiadomo. Na pewno też rozmowy handlowe nie są zadaniem dla kraju sprawującego unijną prezydencję - Polskę. To zadanie dla fachowego aparatu Komisji Europejskiej.
W tym całym szaleństwie z taryfami celnymi, trudno wykluczyć łagodzące skutki negocjacje. Zarazem na stronie Trumpa już wymienia się długą listę firm, gotowych przenosić swoją produkcję albo przynajmniej inwestować w Ameryce - od Apple’a po Siemensa. Są to zarówno powracające podmioty amerykańskie jak i zagraniczne. Taki jest cel tej operacji.
Tyle że zarazem trudno przewidzieć skutki ekonomiczne ewentualnych wojen celnych dla całej światowej gospodarki. Może zostanie osiągnięty po paru miesiącach stan nowej równowagi. A może dostaniemy światową recesję. Ekonomia nie do końca jest nauką ścisłą. (Obserwator Jan Kowalski)